Po rozwodzie nie było kolorowo, ciągłe psucie się rzeczy, jego ,,szpilki", robienie po złości...falowałam a raczej dryfowałam na otwartym oceanie. Dawałam radę bo musiałam dawać radę. Dla siebie i syna. Wracając do przeszłości...Miałam w ogóle nie przyjść na świat, ciąża mojej mamy była zagrożona. Jednak donosiła ciążę. 15 maja 1988 roku urodziłam się, dokładnie w niedzielę. Jak to zawsze powtarzała mama, w niedzielę rodzą się leniwi. Nigdy nie byłam leniwa, pomagałam jej jak mogłam, ale zawsze było za mało. Gdy dostałam 4 z kartkówki, była jej odpowiedź: Czemu nie 5? Dorastałam w poczuciu samotności, nie mogłam się sprzeciwić, musiałam być ,,grzeczna". Mała wiara w siebie i nieśmiałość to było moje dzieciństwo, szkoła podstawowa, gimnazjum i liceum. I dopiero gdy wyjechałam do miasta do szkoły zaczęłam pierwszą terapię, ale przed zahaczyłam o alkohol, marihuanę, picie do przysłowiowego ,,zgonu". Miałam też problem z odżywianiem. Kompulsywnie się objadałam. Zajadałam smutek i stres. Groziło mi nie zdanie do następnej klasy. Wyszłam ze wszystkiego cało. Bardzo chciałam się zakochać i tak poznałam przyszłego męża. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale pragnienie bycia kochaną i kochania była większa. Klapki na oczy i związek ponad 15-letni...Pozwalałam mu na obrażanie, byłam cicho, tak jak uczyli mnie rodzice a w szczególności mama. Po rozwodzie i podczas terapii zrozumiałam, że powieliłam schemat swoich rodziców, ich małżeństwa. Cieszę się, że z tego wyszłam, dla mnie to jak lot w kosmos. Tak wielki krok. Mam teraz spokój, kiedy chcę to coś robię, nikt mnie nie obraża, nie wyzywa, nie gnębi dziecka, nie zmusza do sexu, bo to obowiązek żony...ostatnio myślałam, że chciałabym kogoś poznać, ale czy umiałabym mu zaufać?! Nie wiem...Ex mąż co raz wbija mi szpilki, jak przyjeżdża do syna to kiedy chce, kiedy chce odjeżdża, nie mamy ustalonych kontaktów. Syn nie chce nocować u taty a mu tak pasuje, bo nie mogę nigdzie wyjść. Zaczęłam więc więcej planować z dzieckiem i zamierzam to kontynuować. I tak jak on po prostu informować: Dziś zabierasz syna z przedszkola, bo do tej pory prosiłam, czy mógłby go zabrać. Z każdą jego ,,szpilką" tylko się uśmiecham, choć i denerwuję, ale wiem, że dobrze zrobiłam. Martwią mnie jednak relacje ojciec-syn. Czasami bywa tak, że jest między nimi spięcie, żadnej rozmowy, żadnego tłumaczenia tylko pierdolenie jego, że nie będzie przyjeżdżał itp. Ja dużo rozmawiam z własnym dzieckiem. Mój syn bał się nawet wstać w nocy do toalety przy zapalonym świetle, bo jego ojciec kiedyś spał pijany na vc. Ostatnio to przerabialiśmy. stałam w sypialni a mały szedł do łazienki. Wczoraj przed snem poszedł sam, na początku pewnie, ale po chwili zatrzymał się i powiedział: oooo (było ciemno w korytarzu), nie, idę, dam radę! Powiedział i poszedł. Siedziałam na łóżku i uśmiechałam się szeroko, bo wiem, że to co robię ma sens...wzmacniam go, pomimo, że sama nie byłam wzmacniana, mówienie, że go kocham, pomimo, że mi nikt tego nigdy nie powiedział. Bardzo tęsknię za tatą, płaczę na cmentarzu, płaczę w domu...wiem, że już nigdy się nie spotkamy. Widzę go przed oczami, widzę jak cierpi...następny wpis będzie o nim. W tym roku oddałam swój rower do serwisu, i ani razu nie jeździłam...dziś ostatni piękny dzień, pojechałam...do niego na cmentarz i w swoje ulubione miejsce. Wieczorami oglądamy z synem bajki na projektorze, ostatnio bawię się w licytacje różnych przedmiotów i wylicytowałam projektor...a gdy syn zaśnie oglądam filmy. Polecam Wam: W pogoni za szczęściem, Siedem dusz, Simona Kossak i Dziewczyny z Dubaju. Wykupiłam sobie dostęp do filmów i korzystam, kiedy mogę, ale bardziej zwracam uwagę na swoje potrzeby. W tym roku szkolnym mam dziwnie wywalone na pracę. Robię swoje, ale zupełnie zmieniłam podejście, po tym wszystkim przewartościowałam życie... Powoli odnajduję prawdziwą siebie zwracam uwagę na swoje potrzeby...Wiem jedno, Feniks odrodził się z popiołów...
Mała polecajka:
https://tmlead.pl/redirect/870331_3040
Nie odkładajcie niczego na później, bo później może być za późno...

,,Szpilki" Ex...
Po rozwodzie nie było kolorowo, ciągłe psucie się rzeczy, jego ,,szpilki", robienie po złości...falowałam a raczej dryfowałam na otwartym oceanie. Dawałam radę bo musiałam dawać radę. Dla siebie i syna. Wracając do przeszłości...Miałam w ogóle nie przyjść na świat, ciąża mojej mamy była zagrożona. Jednak donosiła ciążę. 15 maja 1988 roku urodziłam się, dokładnie w niedzielę. Jak to zawsze powtarzała mama, w niedzielę rodzą się leniwi. Nigdy nie byłam leniwa, pomagałam jej jak mogłam, ale zawsze było za mało. Gdy dostałam 4 z kartkówki, była jej odpowiedź: Czemu nie 5? Dorastałam w poczuciu samotności, nie mogłam się sprzeciwić, musiałam być ,,grzeczna". Mała wiara w siebie i nieśmiałość to było moje dzieciństwo, szkoła podstawowa, gimnazjum i liceum. I dopiero gdy wyjechałam do miasta do szkoły zaczęłam pierwszą terapię, ale przed zahaczyłam o alkohol, marihuanę, picie do przysłowiowego ,,zgonu". Miałam też problem z odżywianiem. Kompulsywnie się objadałam. Zajadałam smutek i stres. Groziło mi nie zdanie do następnej klasy. Wyszłam ze wszystkiego cało. Bardzo chciałam się zakochać i tak poznałam przyszłego męża. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale pragnienie bycia kochaną i kochania była większa. Klapki na oczy i związek ponad 15-letni...Pozwalałam mu na obrażanie, byłam cicho, tak jak uczyli mnie rodzice a w szczególności mama. Po rozwodzie i podczas terapii zrozumiałam, że powieliłam schemat swoich rodziców, ich małżeństwa. Cieszę się, że z tego wyszłam, dla mnie to jak lot w kosmos. Tak wielki krok. Mam teraz spokój, kiedy chcę to coś robię, nikt mnie nie obraża, nie wyzywa, nie gnębi dziecka, nie zmusza do sexu, bo to obowiązek żony...ostatnio myślałam, że chciałabym kogoś poznać, ale czy umiałabym mu zaufać?! Nie wiem...Ex mąż co raz wbija mi szpilki, jak przyjeżdża do syna to kiedy chce, kiedy chce odjeżdża, nie mamy ustalonych kontaktów. Syn nie chce nocować u taty a mu tak pasuje, bo nie mogę nigdzie wyjść. Zaczęłam więc więcej planować z dzieckiem i zamierzam to kontynuować. I tak jak on po prostu informować: Dziś zabierasz syna z przedszkola, bo do tej pory prosiłam, czy mógłby go zabrać. Z każdą jego ,,szpilką" tylko się uśmiecham, choć i denerwuję, ale wiem, że dobrze zrobiłam. Martwią mnie jednak relacje ojciec-syn. Czasami bywa tak, że jest między nimi spięcie, żadnej rozmowy, żadnego tłumaczenia tylko pierdolenie jego, że nie będzie przyjeżdżał itp. Ja dużo rozmawiam z własnym dzieckiem. Mój syn bał się nawet wstać w nocy do toalety przy zapalonym świetle, bo jego ojciec kiedyś spał pijany na vc. Ostatnio to przerabialiśmy. stałam w sypialni a mały szedł do łazienki. Wczoraj przed snem poszedł sam, na początku pewnie, ale po chwili zatrzymał się i powiedział: oooo (było ciemno w korytarzu), nie, idę, dam radę! Powiedział i poszedł. Siedziałam na łóżku i uśmiechałam się szeroko, bo wiem, że to co robię ma sens...wzmacniam go, pomimo, że sama nie byłam wzmacniana, mówienie, że go kocham, pomimo, że mi nikt tego nigdy nie powiedział. Bardzo tęsknię za tatą, płaczę na cmentarzu, płaczę w domu...wiem, że już nigdy się nie spotkamy. Widzę go przed oczami, widzę jak cierpi...następny wpis będzie o nim. W tym roku oddałam swój rower do serwisu, i ani razu nie jeździłam...dziś ostatni piękny dzień, pojechałam...do niego na cmentarz i w swoje ulubione miejsce. Wieczorami oglądamy z synem bajki na projektorze, ostatnio bawię się w licytacje różnych przedmiotów i wylicytowałam projektor...a gdy syn zaśnie oglądam filmy. Polecam Wam: W pogoni za szczęściem, Siedem dusz, Simona Kossak i Dziewczyny z Dubaju. Wykupiłam sobie dostęp do filmów i korzystam, kiedy mogę, ale bardziej zwracam uwagę na swoje potrzeby. W tym roku szkolnym mam dziwnie wywalone na pracę. Robię swoje, ale zupełnie zmieniłam podejście, po tym wszystkim przewartościowałam życie... Powoli odnajduję prawdziwą siebie zwracam uwagę na swoje potrzeby...Wiem jedno, Feniks odrodził się z popiołów...
Rozwód
,,Obsrana" po uszy pojechałam do adwokat...podniosła mnie na duchu i rzuciła tekst:,,niech Pani zostawi za sobą to co złe, jeszcze w starym roku". Postanowiłam i zostawiłam. Najtrudniejszym nie był sam rozwód, ale powiedzenie o tym ,,jeszcze mężowi". Zareagował nerwowo, namawiał żeby nadal tworzyć ,,rodzinę". Byłam zdeterminowana. Dziewiątego stycznia 2025 roku złożyłyśmy pozew, a czternastego stycznia wyprowadził się. To był trudny czas, chaos. Dziecko wiedziało o moich zamiarach. Uprzedzałam synka o wszystkich krokach. Jak na swój wiek mój syn jest bardzo mądry, sam mówił, gdy pytałam go czy rozumie dlaczego tata się wyprowadził, że tak, że tata Cię bił, wpadł do rowu, spał na kibelku, ściągał mnie w nocy z łóżka i gasił lampkę...czułam się strasznie bo moje dziecko doświadczyło traumy a ja to na początku tolerowałam. Oczywiście wkraczałam w każdą sytuację związaną z synem, broniłam go i słyszałam, że jestem głupia, że jestem kurwą, że sobie nie poradzę...Wielokrotnie rozmawiałam z synkiem, on zaakceptował fakt wyprowadzki jego taty, ale miał napady płaczu, budził się w nocy z płaczem, moczył się w nocy, nawet bał się iść w nocy do łazienki na siku...Dużo z nim rozmawiałam, tłumaczyłam. Co udało mię naprawić, jego tata sukcesywnie niszczył, mówił nadal w obecności dziecka przykre słowa na mnie. Rozwód był w marcu, poszło gładko, dostałam rozwód na pierwszej sprawie! Czy poczułam się dobrze, częściowo tak bo sędzina od razu była ,,za mną", pojechała po nim jak po ,,łysej kobyle". Tak! Miałam satysfakcję! To mi dodało ,,skrzydeł". Po rozwodzie jeszcze kilka razy próbował załagodzić sytuację, myślał, że pozwolę mu wrócić, bo tak było u jego siostry...zawsze patrzył na innych i robił jak ktoś, nie mając swojego rozumu...Nie pozwoliłam na powrót, wymarły we mnie wszystkie uczucia względem jego osoby. Nawet nie czuję do niego nienawiści za uderzenie czy wyzwiska. Cieszyłam się, że mam to za sobą...Nadeszła wiosna, moja ulubiona pora roku i...wszystko zaczęło się psuć w domu. Najpierw odpadła rynna, zepsuła się kosiarka, trzeba było rozrąbać drzewo w piwnicy, a nie było komu, zepsuła się spłuczka...i tak dalej, uwierz mi było tego dużo! Za dużo jak na jedną osobę, ale nie poddałam się, sukcesywnie kontynuowałam terapię, ogarniałam na bieżąco i DAŁAM RADĘ! Budujące było to, że od ,,obcy" ludzie, tacy, z którymi byłam na przysłowiowe ,,cześć" mówili: Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, dzwoń, pamiętaj zawsze Ci pomogę. To było mega wzmacniające...i wzruszające. I najważniejsze rzeczywiście mogłam na te osoby liczyć. Wtedy zobaczyłam, kto kim jest. Pomogli mi Ci dalsi znajomi, a zostawili Ci bliscy, którzy deklarowali się i tylko na tym się skończyło...Kolejna lekcja, otworzenie oczu, co do ludzi...kolejny raz dałam radę!
Osobom na ,,życiowym zakręcie".
Mój blog, niech będzie inspiracją, pomocą dla kogoś, kto się boi, kto przestał żyć i odrodzi się na nowo...
Zaczynam
Hej! Moje imię zaczyna się na literę M...ale nie byłam dzieckiem, które czuło się kochane, to nie M jak miłość :). Jako dziecko nigdy nie usłyszałam od rodziców, że mnie kochają...kiedyś usłyszałam, że tato mnie ,,lubi". I z tym bagażem szłam przez życie...niska samoocena, brak wsparcia, radzenie sobie samej z problemami. To ukształtowało mnie na silną babkę, ale dużym kosztem. Mija prawie miesiąc od śmierci taty, który mnie ,,lubił" a ja dopiero teraz uświadamiam sobie, że ja go kochałam, że straciłam kogoś na zawsze...dopiero gdy leżał w szpitalu powiedziałam mu, że go kocham, był nieprzytomny a teraz go nie ma...co mi zostało? Trochę żalu, trochę wspomnień...ból. Mam syna, który daje mi ,,kopa" do działania, do starania, do wstawania rano z łóżka i walki. Ten rok był mega trudny, ale o tym w kolejnym wpisie...
Dodaj komentarz
Komentarze