Rozwód

Opublikowano w 11 września 2025 18:37

,,Obsrana" po uszy pojechałam do adwokat...podniosła mnie na duchu i rzuciła tekst:,,niech Pani zostawi za sobą to co złe, jeszcze w starym roku". Postanowiłam i zostawiłam. Najtrudniejszym nie był sam rozwód, ale powiedzenie o tym ,,jeszcze mężowi". Zareagował nerwowo, namawiał żeby nadal tworzyć ,,rodzinę". Byłam zdeterminowana. Dziewiątego stycznia 2025 roku złożyłyśmy pozew, a czternastego stycznia wyprowadził się. To był trudny czas, chaos. Dziecko wiedziało o moich zamiarach. Uprzedzałam synka o wszystkich krokach. Jak na swój wiek mój syn jest bardzo mądry, sam mówił, gdy pytałam go czy rozumie dlaczego tata się wyprowadził, że tak, że tata Cię bił, wpadł do rowu, spał na kibelku, ściągał mnie w nocy z łóżka i gasił lampkę...czułam się strasznie bo moje dziecko doświadczyło traumy a ja to na początku tolerowałam. Oczywiście wkraczałam w każdą sytuację związaną z synem, broniłam go i słyszałam, że jestem głupia, że jestem kurwą, że sobie nie poradzę...Wielokrotnie rozmawiałam z synkiem, on zaakceptował fakt wyprowadzki jego taty, ale miał napady płaczu, budził się w nocy z płaczem, moczył się w nocy, nawet bał się iść w nocy do łazienki na siku...Dużo z nim rozmawiałam, tłumaczyłam. Co udało mię naprawić, jego tata sukcesywnie niszczył, mówił nadal w obecności dziecka przykre słowa na mnie. Rozwód był w marcu, poszło gładko, dostałam rozwód na pierwszej sprawie! Czy poczułam się dobrze, częściowo tak bo sędzina od razu była ,,za mną", pojechała po nim jak po ,,łysej kobyle". Tak! Miałam satysfakcję! To mi dodało ,,skrzydeł". Po rozwodzie jeszcze kilka razy próbował załagodzić sytuację, myślał, że pozwolę mu wrócić, bo tak było u jego siostry...zawsze patrzył na innych i robił jak ktoś, nie mając swojego rozumu...Nie pozwoliłam na powrót, wymarły we mnie wszystkie uczucia względem jego osoby. Nawet nie czuję do niego nienawiści za uderzenie czy wyzwiska. Cieszyłam się, że mam to za sobą...Nadeszła wiosna, moja ulubiona pora roku i...wszystko zaczęło się psuć w domu. Najpierw odpadła rynna, zepsuła się kosiarka, trzeba było rozrąbać drzewo w piwnicy, a nie było komu, zepsuła się spłuczka...i tak dalej, uwierz mi było tego dużo! Za dużo jak na jedną osobę, ale nie poddałam się, sukcesywnie kontynuowałam terapię, ogarniałam na bieżąco i DAŁAM RADĘ! Budujące było to, że od ,,obcy" ludzie, tacy, z którymi byłam na przysłowiowe ,,cześć" mówili: Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, dzwoń, pamiętaj zawsze Ci pomogę. To było mega wzmacniające...i wzruszające. I najważniejsze rzeczywiście mogłam na te osoby liczyć. Wtedy zobaczyłam, kto kim jest. Pomogli mi Ci dalsi znajomi, a zostawili Ci bliscy, którzy deklarowali się i tylko na tym się skończyło...Kolejna lekcja, otworzenie oczu, co do ludzi...kolejny raz dałam radę!

Dodaj komentarz

Komentarze

Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.