Miałam się nie urodzić...ciąża mamy była zagrożona. Przyszłam jednak na świat. 15 maja urodziłam się i zostałam oczkiem w głowie taty. Mieliśmy podobne charaktery, dużo osób mówiło, że jestem jak Mirek-tata. Żartobliwy, towarzyski...Tata był nieobecny w domu, ciągle zaganiany, za pracą. Mama była sfrustrowana, bo wszystko było na jej głowie. Tata zarabiał dobrze, miał fach w ręku, oddawał jej wszystkie pieniądze, a jakieś ,,drobne" wciskał nam, tak żeby nie widziała. Mama żałowała mi pieniędzy na wszystko, musiałam chodzić w ubraniach siostry (starszej o sześć lat)! Musiało to komicznie wyglądać jak nakładałam bluzę po niej, ale zawsze można podtoczyć rękawy...w dorosłym życiu miałam manię kupowania, i czasem jeszcze mam...dla tego, że w dzieciństwie musiałam chodzić w ubraniach po starszej siostrze. Nawet gdy poszłam do liceum musiałam wszystko napisać na kartce, podsumować wydatki na tydzień, co do złotówki...Tata był inny, bo wiedział jak jest. Życie go nie rozpieszczało. Jego matka zawsze faworyzowała jego młodszego brata, do wszystkiego doszedł sam i z wieloma rzeczami był sam! Pił, pił po trzy dni co dwa tygodnie, wtedy bardzo się kłócił z mamą. Były awantury, krzyki, latające talerze. Nie nigdy jej nie uderzył, ale miał miejsce jeden incydent. Ich małżeństwo było raczej z rozsądku bo na pewno nie z miłości. Oboje pogubieni, nie otrzymali miłości od swoich rodziców, więc nie potrafili dać jej nam...i tak sobie żyli i my przy nich...Moje poczucie wartości równe zeru, ale terapia powoli mnie budowała ,,na nowo". Kiedy mój tata umarł, coś się skończyło...dla mnie umarłam razem z nim. Mija już trzeci miesiąc jak go nie ma, a ja nie wierzę, że go nie ma...nie chodzę do mamy do domu, bo wszędzie widzę tam jego. Zawsze jak zajeżdżałam wybiegał do mnie i pytał: Co słychać? Już nie zapyta. Nie noszę żałoby w postaci czarnych ubrań, ludzie w takich małych miejscowościach dziwnie na to patrzą, ale już dawno przestałam na nich patrzeć. Tak noszę żałobę, ale w sercu, tak płaczę w ciągu dnia, przypominam sobie ostatnie święta, spotkanie, rozmowę...Tata odszedł na emeryturę w 65 lat. Mniej więcej dwa lata wstecz zaczął mieć dziwne ataki, robiło mu się ciemno przed oczami i słabo, ale badaniami zajął się dopiero na emeryturze. Wiele razy mówiłam mu, żeby poszedł do lekarza, nie słuchał. I tak się sobie badał, to serce, to odcinek szyjny, to okulista, neurolog...tomograf pokazał bardzo dużego guza. Był u najlepszego specjalisty w tej dziedzinie, ale powiedział mu, że operacja jest wysokiego ryzyka, i że trzeba spróbować farmakologii. Guz się zmniejszał, ale z tatem nie było dobrze. Zapominał, wymyślał, był nerwowy. Po jakimś czasie leki przestały działać i znów wizyta u specjalisty. Zapytał go czy się zgadza na operację i się zgodził. Bez powiedzenia o ryzyku niepowodzenia...Miał ją mieć 11 czerwca, ale lekarz przełożył ją na 23 czerwca-Dzień Ojca. Dla wielu zabrzmi to głupio, ale ja już wiedziałam od dawna, że to ostatnie święta, ostatnie urodziny, ostatnie lato...Rozwiodłam się z nadzieją, że będzie na święta tak jak powinno być...i tak było. Było tak jak powinno być od dawna. Byłam wśród swojej rodziny, ze swoim synem...widzę jak tata stoi i mówi: Żebyśmy się spotkali na drugi rok i żebyśmy byli zdrowi...to na zawsze zostanie w mojej pamięci, jak teraz spędzać wigilię? Nie umiem, wiem, że przepłaczę ją w całości. Jego urodziny, na który zrobiłam mu ciasto, a dawno tego nie robiłam...serio zależało mi, bo lubił słodycze...tak jak ja...Ostatnie urodziny syna, które zrobiłam pomimo wielu przeszkód...ostatnia wspólna impreza...W całym życiu usłyszałam od niego dwa razy pozytywne słowa, nie umiał mówić o uczuciach. Powiedział, że jest ze mnie dumny i ostatnio, że jestem rozsądna. To było miłe, z jego ust niemożliwe, ale nie mam o to żalu...Dziś zostało mi patrzeć w niebo i go tam szukać, zostały mi jeszcze łzy...

Co za dzień...

Muszę bo się uduszę...Pracuję jako nauczyciel wychowania przedszkolnego. Moja grupa to prawdziwy ODLOT. Agresja, bicie, są na porządku dziennym. Jestem z nimi już drugi rok...Mam dość! Jak patrzę na niektórych ludzi z pracy bierze mnie na wymioty. Ludzie tak super potrafią grać, kim nie są...robić z siebie niewiadomo kogo...jacy to oni zarobieni a siedzą i gadają popijając kawkę. Dziś przyszła psycholog na 10 minut i coś se pogadała i poszła a mi zasugerowała urlop zdrowotny. Kurczę pracuje dopiero od września a mi radzi...ja pracuję ponad 10 lat! A szkoła przypomina cyrk a nie placówkę. Mój plan to stamtąd uciec, przedszkole to najgorsze dno. Niby mam inne podejście do pracy, bardziej na lajcie, ale dziś dzień dał mi po dupie. Jutro kolejne szkolenie...kolejne papiery do napisania...mój prywatny czas...Nie zdążył zacząć się na dobre wrzesień a mnie dopadło zmęczenie. Wczoraj była 8 rocznica mojego ślubu, ale od teraz będę liczyła lata po rozwodzie. Pierwszy raz byłam szczęśliwa, bo nie jestem z człowiekiem, który mnie rani. Nie musiałam udawać, spełniać obowiązku małżeńskiego, albo udawać, że śpię, żeby zasnął on. Jak teraz o tym pomyślę, to nie wiem, jak mogłam w tym tyle czasu trwać! Siłaczka zawsze da radę, to była moja dewiza, tego byłam nauczona od małego dawać sobie radę sama. Wczoraj świętowałam święty spokój domowy i mam nadzieję, że od teraz będę świętować tylko spokój domowy. Z tyłu głowy jednak wiem, że życie to nie bajka...strasznie tęsknię za tatem. Oglądam zdjęcia w telefonie i płaczę. Nie wierzę w to, że odszedł, że z nim nie porozmawiam, jak to bardzo boli...Przed jego pójściem do szpitala nawet się  nie pożegnaliśmy. Przeczuwałam, że z niego nie wyjdzie, on też, ale nie umiałam mu tego powiedzieć...następnym razem o tym napiszę. Następny post będzie o nim...moim tacie, mojej jedynej ostoi, której już nie ma.

Dowiedz się więcej »

,,Szpilki" Ex...

Po rozwodzie nie było kolorowo, ciągłe psucie się rzeczy, jego ,,szpilki", robienie po złości...falowałam a raczej dryfowałam na otwartym oceanie. Dawałam radę bo musiałam dawać radę. Dla siebie i syna. Wracając do przeszłości...Miałam w ogóle nie przyjść na świat, ciąża mojej mamy była zagrożona. Jednak donosiła ciążę. 15 maja 1988 roku urodziłam się, dokładnie w niedzielę. Jak to zawsze powtarzała mama, w niedzielę rodzą się leniwi. Nigdy nie byłam leniwa, pomagałam jej jak mogłam, ale zawsze było za mało. Gdy dostałam 4 z kartkówki, była jej odpowiedź: Czemu nie 5? Dorastałam w poczuciu samotności, nie mogłam się sprzeciwić, musiałam być ,,grzeczna". Mała wiara w siebie i nieśmiałość to było moje dzieciństwo, szkoła podstawowa, gimnazjum i liceum. I dopiero gdy wyjechałam do miasta do szkoły zaczęłam pierwszą terapię, ale przed zahaczyłam o alkohol, marihuanę, picie do przysłowiowego ,,zgonu". Miałam też problem z odżywianiem. Kompulsywnie się objadałam. Zajadałam smutek i stres. Groziło mi nie zdanie do następnej klasy. Wyszłam ze wszystkiego cało. Bardzo chciałam się zakochać i tak poznałam przyszłego męża. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale pragnienie bycia kochaną i kochania była większa. Klapki na oczy i związek ponad 15-letni...Pozwalałam mu na obrażanie, byłam cicho, tak jak uczyli mnie rodzice a w szczególności mama. Po rozwodzie i podczas terapii zrozumiałam, że powieliłam schemat swoich rodziców, ich małżeństwa. Cieszę się, że z tego wyszłam, dla mnie to jak lot w kosmos. Tak wielki krok. Mam teraz spokój, kiedy chcę to coś robię, nikt mnie nie obraża, nie wyzywa, nie gnębi dziecka, nie zmusza do sexu, bo to obowiązek żony...ostatnio myślałam, że chciałabym kogoś poznać, ale czy umiałabym mu zaufać?! Nie wiem...Ex mąż co raz wbija mi szpilki, jak przyjeżdża do syna to kiedy chce, kiedy chce odjeżdża, nie mamy ustalonych kontaktów. Syn nie chce nocować u taty a mu tak pasuje, bo nie mogę nigdzie wyjść. Zaczęłam więc więcej planować z dzieckiem i zamierzam to kontynuować. I tak jak on po prostu informować: Dziś zabierasz syna z przedszkola, bo do tej pory prosiłam, czy mógłby go zabrać. Z każdą jego ,,szpilką" tylko się uśmiecham, choć i denerwuję, ale wiem, że dobrze zrobiłam. Martwią mnie jednak relacje ojciec-syn. Czasami bywa tak, że jest między nimi spięcie, żadnej rozmowy, żadnego tłumaczenia tylko pierdolenie jego, że nie będzie przyjeżdżał itp. Ja dużo rozmawiam z własnym dzieckiem. Mój syn bał się nawet wstać w nocy do toalety przy zapalonym świetle, bo jego ojciec kiedyś spał pijany na vc. Ostatnio to przerabialiśmy. stałam w sypialni a mały szedł do łazienki. Wczoraj przed snem poszedł sam, na początku pewnie, ale po chwili zatrzymał się i powiedział: oooo (było ciemno w korytarzu), nie, idę, dam radę! Powiedział i poszedł. Siedziałam na łóżku i uśmiechałam się szeroko, bo wiem, że to co robię ma sens...wzmacniam go, pomimo, że sama nie byłam wzmacniana, mówienie, że go kocham, pomimo, że mi nikt tego nigdy nie powiedział. Bardzo tęsknię za tatą, płaczę na cmentarzu, płaczę w domu...wiem, że już nigdy się nie spotkamy. Widzę go przed oczami, widzę jak cierpi...następny wpis będzie o nim. W tym roku oddałam swój rower do serwisu, i ani razu nie jeździłam...dziś ostatni piękny dzień, pojechałam...do niego na cmentarz i w swoje ulubione miejsce. Wieczorami oglądamy z synem bajki na projektorze, ostatnio bawię się w licytacje różnych przedmiotów i wylicytowałam projektor...a gdy syn zaśnie oglądam filmy. Polecam Wam: W pogoni za szczęściem, Siedem dusz, Simona Kossak i Dziewczyny z Dubaju. Wykupiłam sobie dostęp do filmów i korzystam, kiedy mogę, ale bardziej zwracam uwagę na swoje potrzeby. W tym roku szkolnym mam dziwnie wywalone na pracę. Robię swoje, ale zupełnie zmieniłam podejście, po tym wszystkim przewartościowałam życie... Powoli odnajduję prawdziwą siebie zwracam uwagę na swoje potrzeby...Wiem jedno, Feniks odrodził się z popiołów...

Dowiedz się więcej »

Rozwód

,,Obsrana" po uszy pojechałam do adwokat...podniosła mnie na duchu i rzuciła tekst:,,niech Pani zostawi za sobą to co złe, jeszcze w starym roku". Postanowiłam i zostawiłam. Najtrudniejszym nie był sam rozwód, ale powiedzenie o tym ,,jeszcze mężowi". Zareagował nerwowo, namawiał żeby nadal tworzyć ,,rodzinę". Byłam zdeterminowana. Dziewiątego stycznia 2025 roku złożyłyśmy pozew, a czternastego stycznia wyprowadził się. To był trudny czas, chaos. Dziecko wiedziało o moich zamiarach. Uprzedzałam synka o wszystkich krokach. Jak na swój wiek mój syn jest bardzo mądry, sam mówił, gdy pytałam go czy rozumie dlaczego tata się wyprowadził, że tak, że tata Cię bił, wpadł do rowu, spał na kibelku, ściągał mnie w nocy z łóżka i gasił lampkę...czułam się strasznie bo moje dziecko doświadczyło traumy a ja to na początku tolerowałam. Oczywiście wkraczałam w każdą sytuację związaną z synem, broniłam go i słyszałam, że jestem głupia, że jestem kurwą, że sobie nie poradzę...Wielokrotnie rozmawiałam z synkiem, on zaakceptował fakt wyprowadzki jego taty, ale miał napady płaczu, budził się w nocy z płaczem, moczył się w nocy, nawet bał się iść w nocy do łazienki na siku...Dużo z nim rozmawiałam, tłumaczyłam. Co udało mię naprawić, jego tata sukcesywnie niszczył, mówił nadal w obecności dziecka przykre słowa na mnie. Rozwód był w marcu, poszło gładko, dostałam rozwód na pierwszej sprawie! Czy poczułam się dobrze, częściowo tak bo sędzina od razu była ,,za mną", pojechała po nim jak po ,,łysej kobyle". Tak! Miałam satysfakcję! To mi dodało ,,skrzydeł". Po rozwodzie jeszcze kilka razy próbował załagodzić sytuację, myślał, że pozwolę mu wrócić, bo tak było u jego siostry...zawsze patrzył na innych i robił jak ktoś, nie mając swojego rozumu...Nie pozwoliłam na powrót, wymarły we mnie wszystkie uczucia względem jego osoby. Nawet nie czuję do niego nienawiści za uderzenie czy wyzwiska. Cieszyłam się, że mam to za sobą...Nadeszła wiosna, moja ulubiona pora roku i...wszystko zaczęło się psuć w domu. Najpierw odpadła rynna, zepsuła się kosiarka, trzeba było rozrąbać drzewo w piwnicy, a nie było komu, zepsuła się spłuczka...i tak dalej, uwierz mi było tego dużo! Za dużo jak na jedną osobę, ale nie poddałam się, sukcesywnie kontynuowałam terapię, ogarniałam na bieżąco i DAŁAM RADĘ! Budujące było to, że od ,,obcy" ludzie, tacy, z którymi byłam na przysłowiowe ,,cześć" mówili: Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, dzwoń, pamiętaj zawsze Ci pomogę. To było mega wzmacniające...i wzruszające. I najważniejsze rzeczywiście mogłam na te osoby liczyć. Wtedy zobaczyłam, kto kim jest. Pomogli mi Ci dalsi znajomi, a zostawili Ci bliscy, którzy deklarowali się i tylko na tym się skończyło...Kolejna lekcja, otworzenie oczu, co do ludzi...kolejny raz dałam radę!

Dowiedz się więcej »

Zaczynam

Hej! Moje imię zaczyna się na literę M...ale nie byłam dzieckiem, które czuło się kochane, to nie M jak miłość :). Jako dziecko nigdy nie usłyszałam od rodziców, że mnie kochają...kiedyś usłyszałam, że tato mnie ,,lubi". I z tym bagażem szłam przez życie...niska samoocena, brak wsparcia, radzenie sobie samej z problemami. To ukształtowało mnie na silną babkę, ale dużym kosztem. Mija prawie miesiąc od śmierci taty, który mnie ,,lubił" a ja dopiero teraz uświadamiam sobie, że ja go kochałam, że straciłam kogoś na zawsze...dopiero gdy leżał w szpitalu powiedziałam mu, że go kocham, był nieprzytomny a teraz go nie ma...co mi zostało? Trochę żalu, trochę wspomnień...ból. Mam syna, który daje mi ,,kopa" do działania, do starania, do wstawania rano z łóżka i walki. Ten rok był mega trudny, ale o tym w kolejnym wpisie...

Dowiedz się więcej »